sobota, 7 maja 2016

Last days in paradise.

Tydzień temu skończyła się moja miesięczna podróż do Kolumbii. Wir pracy i obowiązki nie pozwalały mi napisać ostatniego posta. Ale oto jest! 

Ostatnie dni były chyba najbardziej szalonymi w moim życiu.  

Przede wszystkim Cali, jako światowa stolica salsy okazała się niezbyt ciekawa ( dla mnie ).



Piękny widok na miasto z miejsca, gdzie znajduje się Cristo Rey, taki 25 - metrowy posąg Jezusa jak że Świebodzina. Kościoły, zabytkowe centrum. W zasadzie wahałam się, jak spędzić te ostatnie dni  podróży. Zdecydowałam się zrezygnować z wybrzeża Pacyfiku, które nie tyle mogło być niebezpieczne. Czas grał na moja niekorzyść i oprócz miasta Buenaventura nie wystarczyło by go na plażę i surfing. Trzęsienie ziemii w Ekwadorze wzbudziło niepokój u kolumbijczyków, zagrożenie tsunami wciąż wisiało w powietrzu. Zdecydowałam się na kitesurfingowy spot w okolicach miasta Darien. 




Przypadkowo poznany w restauracji 50-cio letni Jose Miguel, po 15 minutach rozmowy podrzucił mnie na dworzec z którego miałam autobus nad jezioro Calima i zaprosił na imprezę urodzinową swojej córki.

Czasem zastanawiasz się, skąd biorą się te historie. Myślę że ktoś tam czuwa nade mną i chce, bym była bezpieczna. Zdecydowałam się przyjąć zaproszenie i nie wiedziałam, że to dopiero początek szalonych pomysłów mojego nowego przyjaciela.
Do Darien dojechałam autobusem z localesami którzy już dawno nie widzieli turystów w tej części Kolumbii.











Lago Calima jest największym jeziorem w tym pięknym kraju, położonym w górach na 1500 m.n.p.m. Jest to sztucznie utworzony akwen, mający zapewnić elektryczność w całej prowincji Valle del Cauca.  Głównie znane z wodnych atrakcji i kitesurfingu. 

Miasto Darien to kolejne miejsce, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że ludzie są tu wyjątkowi. Szybko znalazłam nocleg za miastem, do którego pojechałam tuc tucem ( małym rowerkiem z dachem podobnym to tych, które możesz spotkać m.in w Azji ). Podróżowałam autostopem po okolicy, delektując się pogodą i naturą.

Lokalna szkoła kitesurfingu w której wypożyczyłam sprzęt na kilka godzin była idealna, choć dość droga. Muzyka, lokalne piwko i ogniska. Idealne zakończenie tej podróży. 

Na dzień przed moim powrotem zostałam odebrana przez Jose z hotelu i pojechaliśmy na urodziny Jego 30-to letniej córki - Marii. 

Niebywałe jest to, że Jose wymyślił historie o mnie, bo dziwnie brzmi informacja : "Zaprosiłem przypadkowo poznaną, miłą polkę na rodzinną imprezę. Znam Ją 15 minut ale wiem, że to dobra osoba, Ala zostaje z nami a rano odwoze ją na lotnisko". Wiec "historia dla rodziny" uwzględniała mojego tatę, który studiował w Kansas z Jose 30 lat temu, a gdy dowiedział się, że wyjeżdżam na miesiąc do Kolumbii, skontaktował się z Jose i poprosił o pomoc. Brzmi nieźle. Musiałam powtórzyć ją wszystkim gościom, mieliśmy z tego niezły ubaw!

400 lenia farma na której była imprezka była bardzo dobrze odrestaurowana. Goście dopisali, muzyce, śpiewom i tańcom nie było końca!

Mąż Marii, Nelson jest pilotem w Aviance. Powiedziałam mu, że moim marzeniem jest być w kokpicie samolotu. Lekko pijany zadzwonił na parę godzin przed moim lotem do pilota mojego rejsu i zapytał o miejsce.

Do końca nie byłam pewna czy to sen, czy nie. Czy się uda? Tak! Na lotnisku udało się znaleźć pilota i tym oto sposobem leciałam Airbusem z Cali do Bogoty! Przeżycia niesamowite, i choć to tylko godzina, nigdy tego nie zapomnę :) Enrique, jako pilot z 29 letnim stażem cierpliwie odpowiadał na wszystkie moje pytania :)

Z bólem serca wsiadałam do samolotu, by zakończyć kolejną podróż, by po prawie 48 h znaleźć się w Gdyni. Było wspaniale!

piątek, 22 kwietnia 2016

Zona Cafétera.

Góry okazały się wspaniałe, nawet wspanialsze niż można by przypuszczać.




Pełne owoców i avocado drzewa, plantacje kawowe, ciągnęły się od Medellin aż po Manizales. Tzw: "trójkąt kawowy" to must have w Kolumbii.

Hostel był wspaniały z widokiem na góry i plantacje. Gospodarze są wegetarianami, ze wspaniałymi psami i kotem. Ten wieczór był szczególnie niezapomniany, razem z Teresą i Florianem z Niemiec, mogliśmy podziwiać spadające gwiazdy. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś piękniejszego!



Dni upływały powoli, trekking po plantacji, kąpiele w wodospadzie a pozniej gorące źródła w Manizales, pomagały mi w chorobie. Zwiedzając okolice poznałam Kolumbijczyka, który przez rok mieszkał w Białymstoku i uczył hiszpańskiego!
Następnego dnia pojechałam do szpitala, bo już całkowicie przestałam mówić. Okazało się ze to dość ciężki przypadek grypy, a ciągłe zmiany miejsca i temperatury nie pomagały. Ciężko było po hiszpańsku opisać wszystkie objawy, bo byłam przekonana ze ktoś mówi po angielsku :)

Salento przywitało nas deszczem i autobusem pełnych Amerykanów. Z minuty na minutę było jednak coraz lepiej. Miasteczko okazało się wpaniałe, bardzo popularne zarówno wśród lokalesów, którzy po zmroku zapełnili ulice, pijąc rum i piwo, oraz tańcząc bachatę i cumbię.






Obowiązkowym miejscem wartym uwagi jest wizyta na plantacji kawy. Plantacja Ocasa polozona okolo 25 minut od Salento to miejsce niezwykle. Mozna wybrac sie w podróż od krzewu, po kubek kawy. Nauczyłam się wiele ( po hiszpansku) i mam nadzieje, ze będę mogła się podzielić z Wami swoimi doświadczeniami przy espresso :)

Kolumbia jest trzecim co do wielkosci krajem uprawiajacym kawe. ( na 1 miejscu jest Brazylia, Wietnam a na 4 Indonezja ). Kawa, która rośnie w Kolumbii to 100% arabica. Najpopularniejszą odmianą jest tzw. Colombiana, ktora rosnie na wysokosci okolo 1600-1900 metrow. Nie jest tak wysoka jak inne odmiany arabica, ponieważ Kolumbijczycy są dość niscy i jest to dla nich ułatwienie przy zbiorach. Krzewy kawowca rosną 18 miesięcy osiągając wysokość 1.30-1.40 ( ta odmiana). Owoce przypominają wiśnie, a czas zbiorów to marzec - maj i wrzesień-październik. Jest to ciężka praca, której miałam okazję doświadczyć. Na plantacjach głównie pracują kobiety, bo jak się powszechnie uważa, są dokładniejsze przy zbiorach i wybierają tylko najlepsze owoce.

Większość kawy transportowana jest do Europy lub USA, stad tez ciężko trafić na dobrą kawę w Kolumbii. Zwykle kawa tzw 2. kategorii zostaje dla localesów. Są jednak dwie sieci, takie jak Juan Valdez i Quindio, gdzie serwują przepyszne americano. Polecam! :)Wieczorem wybrałam się do lokalnego baru wraz z Simonem, Catariną z Guatemali i Agrisem z Łotwy do lokalnego pubu, by pograć w Tejo.








Ta szalona gra, polegająca na rzucaniu ciężarkiem do celu jest narodowym sportem w Kolumbii. Wiele emocji i rumu, oraz tańców do rana!

Nie był to do końca wesoły dzień. W Ekwadorze zginęło ponad 300 osób w trzęsieniu ziemii. My też to czuliśmy, cały hostel się bujał. Na szczęście nic nikomu się nie stało, ale to kolejne potwierdzenie tego, że trzeba zyć!!! A nie przeżyć z poczuciem, ze się zmarnowało czas..

Kolejny dzień upłynął pod znakiem trekkingu do Valle del Cocora, czyli malowniczo położonej doliny z olbrzymymi palmami! Widok zapierający dech w piersiach, nawet w 5% nie do odzwierciedlenia przez mój aparat. Malownicze wodospady, górskie potoki, kolibry. Prawie 20 km marszu i 3200 zdobyte!






Armenia, czyli największe miasto :"trójkąta kawowego" zaskoczyła nas ładną pogodą, wspaniałym parkiem w centrum miasta, gdzie widzieliśmy więcej dzikich zwierząt ( małp, kapibar, ptaków i żółwi) niż przez cały miesiąc podróży.

Ludzie jak wszędzie, niezwykle przyjaźni i pomocni. Kolejny etap podróży to Cali, jako światowej stolicy salsy.

piątek, 15 kwietnia 2016

Medellin y Guatape.

Do Medellin dojechaliśmy po 15 h jazdy autobusem z Mompox. Klimatyzacja wcale nie pomagała w chorobie :(


O 4 nad ranem miasto juz budziło się do życia. Tłumy!!! ludzi w metrze, niczym w godzinach szczytu w Warszawie. Było na tyle tłoczno, że nie zdążyłam wyskoczyć na swojej stacji, drzwi zamknęły mi się przed nosem. Strasznie mnie to rozbawiło, bo musiałam wracać z kolejnej stacji metra i szukać swoich znajomych.

Hostel który znaleźliśmy był idealny. Rozmowy do rana, wymiana doświadczeń z podróży. Liczba Polaków w okolicy - zero.

Medellin, czyli drugie co do wielkości miasto Kolumbii, jeszcze 20 lat temu było najniebezpieczniejszym miastem na świecie. Średnio 1500 zabójstw rocznie, kartele narkotykowe, walki gangów i prostytucja były na porządku dziennym.

Po 2002 roku, kiedy Stany Zjednoczone wprowadziły plan naprawczy dla Kolumbii i wpompowali ogromne pieniądze w poprawę ich życia, można zauważyć różnice w wyglądzie miasta.



Medellin zasługuje na uwagę. Jest to miejsce niezwykłe, które na każdym rogu pamięta o strzelaninach i dyktaturze za czasów Pablo Escobara. Ludzie go nienawidzą i wcale się nie dziwię. Strach który towarzyszył mieszkańcom to coś, czego żaden z nas nie doświadczył. To moi rówieśnicy, którzy zamiast wracać ze szkoły spokojnym spacerkiem, biegli prosto do domu, bojąc się o życie. Tłumaczą, że potrafią rozróżnić strzały od fajerwerków. To bardzo ujmuje i chwyta za serce. Wszędzie namalowane są ptaki, symbolizujące wolność i nadzieje.

Medellin zwiedziłam ze wspaniałym przewodnikiem, który wielokrotnie doprowadzał mnie do łez. Ludzie, którzy mi się przyglądali, nie byli przestępcami, nie byli groźni. Byli lekko zdziwieni, że ktoś chce odwiedzić ich miasto. Nie są przyzwyczajeni do widoku "gringo". Jednak cieszą się, uśmiechają, częstuja owocami i lemoniadą. Są dumni ze swojego państwa, które tyle wycierpialo. Mówią, że Medellin jest najpiękniejszy na świecie :) Bo jest!

Camilo opowiadał jak kilka lat temu Kolumbia zremisowała 1:1 z Niemcami w piłkę nożną. Na ulicach była taka fiesta, jakby conajmniej wygrali Mundial! Kolumbijczycy potrafią cieszyć się z każdego dnia.

W centrum, na każdym rogu chińskie buty i czapki, kasety z ostrym porno przed kościołem. Niezły szok kulturowy! Jeszcze 10 lat temu do Kolumbii przyjeżdżało 15 000 turystow rocznie. W ubieglym roku bylo juz ponad milion. Prostytucji i narkomanii nie da się usunąć z dnia na dzień. Jednak widać, że wszystko jest na dobrej drodze.

Pomimo ogromnej biedy, która otacza mnie dookoła, ludzie są wspaniali i życzliwi. Zapraszają Cię do swojego domu, jak Patricia którą poznaliśmy jadąc metro cable.

Właśnie z metra, mieszkańcy Medellin są najbardziej dumni. A przejażdżka nad miastem to jedno z najlepszych momentów mojej podróży.

Comuna 13, czyli jedna z najbardziej niebezpiecznych dzielnic miasta z najdłuższymi na świecie ruchomymi schodami, chwyta za serce i wyciska łzy.
Dzieciaki, które z nudów i braku możliwości, trafiają na ulice, zażywają narkotyki i zajmują się prostytucja, nie mają łatwego startu.







Obecnie nad ich sytuacja pracują specjalne instytucje, pomagające im w edukacji i wychowaniu.



Pełne street artu ulice na zawsze zostaną w mojej pamięci.

Tu się rozdzieliliśmy, Anna wróciła do Francji a ja z Simonem jadę dalej.





Kolejnym krokiem naszej podróży było Guatape, słynne z olbrzymiej skały na którą można się wdrapać po 700 schodach na 2150 metrów.

Dojechaliśmy tam po południu, jeszcze oglądając w hostelu mecz Realu z Hiszpanami z Madrytu. Całe miasto zresztą oglądało piłkę :) nawet autobus odjechał później,  by kierowca mógł zobaczyć wszystkie bramki! 2h czikenbusem za 4 dolary i jesteśmy w kolejnym, lekko szalonym hostelu nad jeziorem.




Wspinaczka na szczyt była lekkim wyzwaniem w trakcie choroby, ale dałam rade! Warto było!

Kolejny deszczowy dzień spędziliśmy na wycieczce motorem po okolicznych miejscowościach, gdzie widok na góry, doliny i wodospady zapierał dech w piersiach.

Dziś już jestem w drodze do tzw: "trójkąta kawowego". Jadę na plantacje, na której chce zostać kilka dni i nauczyć się wszystkiego o kawie!

Alinazolsztyna

czwartek, 14 kwietnia 2016

Mompox

O tym, że pojedziemy do Mompox, zdecydowaliśmy rano, w dzień wyjazdu. W Tolu złapalismy czikenbusa ( mały, kolorowy autobus charakterystyczny dla Ameryki Łacińskiej ) do Sincelejo. Później taksówka za 10 dolarów zawiozla nas w 40 stopniowym upale 100 km do Magangue. Nauczyliśmy się targowania i czasem taniej jest złapać taxi, niż jechać busem.







Z Manague wzięliśmy tzw:"chalupe" przez rzekę Rio Magdalena ( najdłuższą rzekę w Kolumbii, około 1540 km ) do Bodegi, by w końcu, kolejną taksówką "colectivo" dostać się do Mompox.


Miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, którego początki sięgają 1540 roku jest przepiękne. Koscioły w stylu kolonialnym, zabytkowe domy. Upał.




Znaleźliśmy nocleg w Casa de Viajeros, z pokojem z klimatyzacją, w którym tak naprawdę przeleżałam w łóżku 2 dni. Nie pamiętam abym kiedykolwiek była taka chora.. klimatyzacja, wiatr, piwo, ciepła i zimna woda, emocje "lekko" mnie rozłożyły na łopatki. 

Lekkie spacery po mieście i nightlife to jedyne, na co mogłam sobie pozwolić. 

Niezmiennie Kolumbia jest przewspaniała, warta każdej złotówki!!