środa, 19 sierpnia 2015

Podsumowanie.





Hejka!

Nigdy nie myślałam, że mój blog może wzbudzać takie emocje ☺☺ Dziękuję tym, którzy go śledzili.

Przyznam szczerze, że zniszczyłam aparat i nie chciało mi się wrzucać zdjęć ☺ Udzielił mi się klimat latynoski i leniwe : mañana, czyli później ☺☺ odsyłam na instagram : alinazolsztyna.

Jak większość z Was wie, wróciłam po pół roku do Polski. Trochę obowiązków i tęsknota za truskawkami sprawiła, że możecie mnie spotkać w Gdyni lub Sopocie.

Wielu pyta dlaczego ?! Otóż obiecuje, że jeszcze niejeden wyjazd przede mną. Dam znać ☺

Ostatni miesiąc mojej podróży był niesamowity. Dostałam prace jako wolontariusz  w hostelu Surfing Donkey, gdzie poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, zarówno pracownikow, jak i gości ☺Z większością do dziś utrzymuje kontakt ☺ Był to czas upływający głównie na imprezach zakrapianych tanim rumem, siatkówce plażowej z reprezentantami Nicaragui i surfowaniu !!!
Świat jest mały,  bo wielu ludzi spotykasz po kilka razy w różnych miejscach na świecie ☺

Poznałam ludzi podróżujących tak jak ja. Na przyklad Brazylijczyka, który uwaga! Odwiedził Kielce i Białystok. Ja rozumiem Kraków,  ale Kielce?! ☺ Gdy nie pamiętał jak się nazywam, krzyczał za mną: "Polska!".

San Juan del Sur jest szalone! Co tydzień organizują tam największą imprezę w Ameryce Centralnej, tzw: Sunday Funday. Płacisz 30 dolarow a w zamian dają Ci biedacką koszulkę! I nic więcej! ☺☺ Postanowiłam bojkotować tę imprezę, bo za tą kasę możesz bawić się cały tydzień. Sama byłam świadkiem jak ludzie wracali bez portfeli i butów. Dla mnie to nie było nic fajnego ☺ Tym bardziej, że nie warto kusić losu.

Dowiedziałam się również o istnieniu dwóch Polaków, którzy są nieopodal. Misja po 2 tygodniach skończyła się sukcesem! Znalazłam Wojtka i Daniela na siłowni, do której zdążyłam juz chodzić regularnie! Niesamowity zbieg okoliczności ☺ Tydzień bez prądu? 5 dni bez wody? Standard ☺

Na koniec swojego szalonego tripa, zrobiłam tatuaż w mieście,  do którego wraz z Charlotte (moja przyszywana siostra, bratnia dusza z Amsterdamu) musiałyśmy dojechać autostopem!

Na lotnisku rozdzieliłam się z przyjaciółmi i poleciałam przez Dominikanę do Frankfurtu. Tam już czekał na mnie samolot LOT-u z polską załogą.

Z Warszawy tez nie mogłam wrócić normalnie, postanowiłam złapać stopa! Zabrał mnie pan Krzysiu, mieszkaniec Sopotu! Dziękuję za żurek i pierogi na trasie, który zajadałam ze smakiem, przełykając łzy wzruszenia.

Dziękuję tym, którzy mnie wsparli dobrym słowem. I nie tylko. Niechaj Bozia Wam to wszystko wynagrodzi!

Meksykowi dziękuję za upały,  guacamole, malibu z mlekiem, ostre jak nie wiem co tacos.. za lazurowe plaże i piękne rafy koralowe. Za snorekling z żółwiami, pięknymi rybami i delfinami.. za szalone imprezy, wypadki, otarcia tyłka i wspaniałą muzykę.



Kubie dziękuję za rumbę i cygara, przepiękne samochody i smaczne jedzenie.  Za cudownych ludzi, małych rolkarzy którzy uczyli mnie hamować. Kubo, jesteś cudowna. Brak mi słów by wymienić wszystko!



https://m.facebook.com/aleks.skrok/albums/781700645240753/ - tu więcej zdjęć z Havany, polecam!

Ah, Kostaryko! U Ciebie byłam najdłużej ☺ Dziękuję Ci za brak internetu i wiatr. Za kitesurfing i papayę z drzewa. Za zachody słońca i wschody wraz z rybakami. Za byki i krowy na drogach, za pracę i dolary. Za dzikie plaże, podróże autostopem, małpy, leniwce, tukany, wulkany i dżunglę ze zwierzakami. Za rodeo, pająki i skorpiony. Za nocleg w sklepie z suwenirami i spanie na stole do bilardu przez 3 miesiące. Za ceviche i owoce morza, rum i piwko Imperial. Za 5 kilo wiecej. Pięknie. Gracias.

Nicaraguo, moja wspaniała! Dziękuję Ci za Charlotte i latynosów❤! Za surfing, plaże, imprezy, salsę i bachatę. Za przepiękną wyspę Ometepe. Jest to magiczne miejsce, polecam każdemu! Na tej wyspie, na środku największego jeziora w Centralnej Ameryce spędziłam kilka dni, by móc się wyciszyć przed powrotem, wspiąć się na wulkan i popływać w naturalnych akwenach. Za czikenbusy, awokado, arbuzy i "awentury".






A Polsce dziękuję za to, że jest taka piękna i że przyjęła mnie z otwartymi ramionami ☺

Muchas gracias ☺☺
Alina



środa, 20 maja 2015

4 miesiąc.


Hola Amigos :)



Czas biegnie nieubłaganie i nawet nie wiem kiedy stuknął kolejny miesiąc życia w Centralnej Ameryce.

Powiem szczerze, nie ma lekko! Kostaryka jest bardzo droga, wielu podróżnikow omija ją szerokim łukiem, albo tylko oglada z autobusu. Wielu nawet nie wie, ze to malutkie panstwo liczace 4 miliony mieszkancow, jest tak wspaniałe!

Ja zdecydowałam zostać tu tak długo jak sie da. Majac jakąś tam prace, chciałam poznać ten kraj jak najlepiej. Kiedys zmienialam miejsca bardzo czesto, jest to meczace i pochlania duzo kasy. Teraz podrozuje w inny sposob, chcac byc w jednym miejscu dluzej, poznajac lokalne zwyczaje i ludzi. Mam swoją baze wypadową z El Jobo, wiec mam gdzie wracac. Mieszkam prawie za darmo w niezaciekawych warunkach, ale za to mam uroczą babcie i dziadka tuż obok. Krowy i byki na ulicach, ale co tam! Odwiedzalam dżungle, lasy tropikalne pełne małp i tukanów, motyli i różnych innych stworzeń! Dosc dobrze dogaduje sie po hiszpańsku, wiec nawet udalo mi sie byc przewodnikiem po jednym z parków narodowych :)

Odwiedzić ten raj na ziemi, postanowily dwie szalone dziewczyny, ktore poznalam w hotelu, obok ktorego pracowalam! Dorota i Kasia, Polka i Czeszka, to wariatki ktorym pokazałam okolice i swoją wieś! Dziekuje dziewczyny za super czas!

Na majówke pojechałam do Nicaragui :) Od razu zaznacze ( i nie jest to tylko moje zdanie) że jest to najdziwniejsza granica, jaką pokonywałam. Kilometry ciezarowek w korku, pomiar temperatury ciała!, tony formalnosci i 21 dolarów oplaty. Dość dlugi spacer w upale.

W Nicaragui spędziłam cudowne 10 dni. Uczyłam się surfować na pięknych plażach, przy dźwiękach reagee, old schoolowego rapu i latino. Poznałam lokalsów, którzy pokazali mi okolice, clubbing w jednym z surferskich spotów - San Juan del Sur. Mieszkałam w hostelu z widokiem na ocean, grałam w siatę i jezdzilam na rolkach :) No i podróże pomalowanymi chicken busami z najrózniejszymi soundtrackami za dolara!

W Bahia Salina, obok La Cruz na Kostaryce, uczyłam się kitesurfingu, warunki są tu nieziemskie. Mucho viento! Powiedziano mi, że jesli naucze sie tu, moge pływac wszedzie :) Zobaczymy! Teraz tylko praktyka na Półwyspie??? :) Poznalam tam mnóstwo osób, m.in Jacka, Anglika który podrózuje z plecakiem. Spotkalismy sie na dworcu w Managui, stolicy Nicaragui i postanowilismy pojechać razem z Jego znajomymi na północ, do miasta Léon. Gorąc i zero wiatru! Spedzilismy tam 3 dni, surfujac i bawiac sie w lokalnych dyskotekach przy dźwiekach bachaty. Miasto dość komunistyczne przypomnialo mi mój pobyt w Havanie. Jego znajomych spotkałam na granicy z Kostaryką, okradzionych z aparatów, telefonów i pieniedzy.. Znam to uczucie. Szczerze wspólczuje!

Teraz wracam do Nicaragui, chce zobaczyć Mistrzostwa Świata w surfingu w Popoyo. Dostałam też pracę jako wolontariusz w hostelu i na plantacji kawy :) Trzymajcie kciuki!

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Święta, świeta i po świętach.

Witajcie po długiej przerwie! 

Zacznę od tego, że kocham Kostaryke i przepraszam za to Polskę! Nigdy w życiu nie spotkało mnie tyle bezinteresownej pomocy, jak tu. Moja urocza sąsiadka przynosi mi obiadki, ktoś inny pożycza ekspres do kawy, ktoś daje prace. To tylko puste słowa, ale uwierzcie-jestem szcześliwa! Moja praca, to praca przewodnika po Kostaryce(!), w zasadzie po regionie Guanacaste i sprzedaż wycieczek turystom z mojego ulobionego hotelu :) Jednak studiowanie na AWF to nie był taki zły pomysł :) Szefa firmy poznałam podczas podróży autostopem, podrzucił mnie kilka kilometrów :) Sprawdziłam sobie opinie w internecie i zaryzykowałam! Za swoje pierwsze zarobione dolary... poszłam do fryzjera i wykupiłam kurs pływania na kite! Sezon suchy w zasadzie już się kończy, upały nie słabną. Za to wiatr powoli ustaje, więc nie ma co czekać!

Wizyta u fryzjera była chyba najbardziej stresującym wydarzeniem podczas tych 3 miesięcy. Z góry przepraszam Krzysztofa, ale musiałam :) Pani nie do końca wiedziała czego od niej chcę, zadzwoniła po koleżankę i obie malowały mój biały łeb. Nie wyszło źle, choć już strzyżenie ją przerosło. Nie mogę nawet zrobić zdjęcia, bo zepsuł mi się aparat. Uwierzcie proszę na słowo!

Drugim, dość stresującym wydarzeniem był zjazd na linie po środku dżungli! Jezuuuu, jak ja się darłam! Aż wszystkie małpy i tukany pouciekały! Super przygoda na koszt firmy :)

Na trzecim miejscu jest rodeo, których w tym rejonie jest teraz pełno! Siedzieliśmy za blisko areny i jeden, szalony byk prawie staranował tłum :) Impreza trwała 4 dni, codziennie dyskoteka niczym z serialu wenezuelskiego, parady i rodeo z najlepszymi kowbojami w Kostaryce!

Święta Wielkanocne wyglądały tu trochę inaczej. Nie było zajączka i jajek, za to ryż i ryby! W trakcie Semana Santa, czyli Wielkiego Tygodnia, ludzie świetowali na ulicach, w domach i na plażach. Klimat zupelnie inny niz w Polsce. Pełno jedzenia, muzyka i zabawa! My zorganizowaliśmy wieczór przy wielkim ogrnisku nad brzegiem oceanu, tańcząc i śpiewając, oraz wiadomo, pijąc hektolitry piwa i rumu w miedzynarodowym towarzystwie...

Teraz każdy wieczór jest inny, najczęściej czas upływa w odkrytym niedawno lokalnym pubie. Jedynym w tej okolicy, z muzyką, jedzeniem i wśród mężczyzn :) Kobiety rzadko wychodzą z domów, chyba że odprowadzają dzieci do szkoły. Głownie gotują, zajmują się domem. 

Moi koledzy z pracy są dumni, że z nimi jestem. Prześcigają się w komplementowaniu, zapraszają na lunch i piwo! Raj na ziemi! Żartują też, głównie po hiszpańsku i śmieją do rozpuku, gdy nic nie kumam.

Ostatnio nie miałam prądu przez tydzień, więc w domu ( sklepie z pamiątkami ) tylko spałam. Poznałam Kanadyjczyków, którzy są zapaleńcami w nurkowaniu z bronią. Codziennie jadłam przyrządzoną przez nich rybę, ceviche( surowa ryba, owoce morza podawane z limonką, papryką, culentrą ). 

Czasem brakuje nam, europejczykom tłustego, niezdrowego żarcia. Ostatnio pod naciskiem tłumu, zrobiłam ze 100 pierogów! Raz na jakiś czas robimy wypady na pizzę, do Burger Kinga lub jemy czekoladę, której tu nie dostaniesz. Podczas mojej wyprawy po wizę do Nicaragui odwiedziłam plantację cacao, gdzie nauczyłam się ją robić.

W szkole kitesurferów poznałam dziewczynę, która wyjechała z Fracji za chłopakiem, który po jej przyjeżdzie do Tajlandii zmył się po miesiacu i wrócił do Włoch. Ona, naiwna i zakochana płaciła za wszystko, myślała że to jest to. Na końcu okazało się, że to oszust i złodziej który ją wykorzystał i zostawił na końcu świata...

Zbiłam z nią pjone!

Pozdrawiam!
Alina

Ps: line up na Openera jest bardzo dobry! :)

wtorek, 24 marca 2015

Drugi miesiąc.




Witam wiosnę z Kostaryki! U nas wiatr się uspokaja i zaczyna się Żar Tropików. A jak u Was?

To już 2 miesiące mojeogo szlajania się po świecie. Tyle się wydarzyło! Ajajaj!

Na takich wyjazdach ma się dużo czasu na myślenie, szczególnie gdy masz go dla siebie jest aż nadto.

Co u mnie? Wyjechałam na kilka dni zwiedzać rejon Guanacaste. Byłam w Playa del Coco i znów w Tamarindo.



Podróżowałam stopem i nocowałam na Couchsurfingu, poznawałam ludzi, surfowałam, grałam w siate, jeździłam na rolkach i korzystałam z "wolności". Ale jednak to nie było TO! Było tłoczno, kolorowo, mogło by się wydawać, że czuje się najlepiej w takim miejscu! Bo przecież pracuje w jednej z najbardziej rozpoznawalnych kawiarni na świecie. Jednak gdy jesteś w takim kurorcie, na drugim końcu świata, dopiero wtedy czujesz, że jesteś sama! Że każdy chce Cię, delikatnie mówiąc wykorzystać. Ah, i tak źle, i tak niedobrze! Może jeszcze nie znalazłam swojego miejsca?

Huwawei to nie Iphone.

Tak samo jak wyzej.







Z jednej strony chcę korzystać, zwiedzać i poznawać nowe miejsca, z drugiej strony jest mi dobrze na wsi, wśród "swoich". Wśród rodziny Felipe, który traktuje mnie jak córke. Czuję się tu dobrze, bo znam to miejsce, ludzi...znów czacha dymi!! Gdy już coś postanowisz, zrobisz krok, coś znów staje na przeszkodzie.Ajjj, jak żyć? Moze PURA VIDA?  "Pura Vida" w doslownym znaczeniu oznacza "pure life". To forma pozdrowienia, wypowiadana zarowno na koncu, jak i na poczatku rozmowy. Jest to jednak cos wiecej jak pozdrowienie. Jest to sposob na zycie, lub sposob zycia. Zycie bez zmartwien!

Nie piszę za często, za co przepraszam pochłonietych mą historią, niczym ja (swojego czasu ) newsami na Pudelku. Trudno mi jest opisać słowami, co się tu dzieje. W zasadzie robie NIC. NIC nie robie z perspektywy swojego wcześniejszego życia.. Łapcie się za głowy, bo co tu pisać? Że codziennie wstaje o 6 wraz ze wschodem słońca? Że budzą mnie ptaki, koguty lub przemiła sąsiadka podlewająca ogród? Że jeżdżę stopem i łamię serca mężczyznom wpatrzonym w me " błękitne jak ocean" oczy? Że trochę jeżdże na rolkach, bo do najbliższego miejsca gdzie można pośmigać, jest 6 km w upale, a droga biegnie przez pastwiska dla krów i koni? Że czasem jem surowe ryby, które upolowane są arbaletą i przyrządzone na łódce? Że bawię się z dzieciakami ze wsi, gram z nimi w piłkę? Że codziennie gotujemy na ogniu świeżą rybę lub inne owoce morza? Albo że kobiety użyczają mi kuchni, bo nie mam swojej? Że spaceruje po okolicy, po górach, skałach i plażach? Pura vida!

Nuda, mogłoby się wydawać.

Mama mówi wracaj, bo szkoda dobrej roboty i życia.

Ale już myśle co by tu dalej, raczej kierunek Nicaragua i Guatemala, a później...

Jestem zdrowa, opalona i mam odrost. Ale pomimo małych kryzysów jestem szcześliwa.

Dla tych co chcą się ze mną skontaktować, podaje numer +506 60237705. Na Instagramie ( @alinazolsztyna) możecie zobaczyć moje różne wcielenia, byłam m.in surferką, nurkiem. W gruncie rzeczy, to teraz jestę sobą!

Alina

sobota, 7 marca 2015

Pura Vida!

Czas na kilka wiesci.. Troche sie zbieralam do tego posta. Czas opowiedziec jak to jest naprawde!

Przede wszystkim Kostaryka nie jest tania. Za np. chleb tostowy, bo innego tu nie maja, trzeba zaplacic 3 dolary, za wode 2 dolary. Za jedno jablko prawie 5 zeta, Jezuuu jak ja tesknie za jablkami z Polski !!!  :)

Jednak mam wrazenie, ze z tego miejsca moge jeszcze troche wyciagnac i zostane tu jeszcze przez jakis czas, pozniej marzy mi sie Guatemala lub Nicaragua.

El Jobo pelne jest wspanialych dzieciakow, z ktorymi spedzamy wieczory na zabawie.











Bahia Salinas to najlepszy spot dla kitesurferow w tej czesci swiata, przyjezdzaja tu ludzie zewszad. Ja poki co passuje z nauka, wiatr jest tak silny ze ledwo mozna ustac. Wszyscy zgodnie twierdza jednak, ze jak naucze sie plywac w tym miejscu, poradze sobie wszedzie. Spokojnie, mam czas :)



Po kilku dniach spedzonych w El Jobo i La Cruz zdecydowalam sie pojechac do jakiegos surferskiego spotu nad Pacyfikiem, padlo na Tamarindo. To taka mala miescina, pelna turystow ze Stanow i Canady, gdzie surfuje kazdy. Kazdy. Starzy i mlodzi! Pelno jest szkol, miejsc z uzywanymi deskami, sklepow z ciuszkami dla bananowych dzieci. Ludzi, ktorzy zarabiaja kase jak sie da. Sprzedajac kokosy, pierdoly niczym z Jarmarku Dominikanskiego. Nie, nie bylo zle, spalismy na plazy w namiocie. Budzily nas malpy, szum oceanu i zapach marihuany, ktora unosila sie z krzakow  :)

https://www.youtube.com/watch?v=0C0LWm8k5-I

W Tamarindo jest mnostwo klimatycznych miejsc, zwykle zrobionych pod turystow.. Wszedzie chca z ciebie zedrzec kase. Lub zabrac plecak z calym dobytkiem i 2 Iphonami. Na szczescie zostawili paszporty :) Policja nie zrobila nic, w zasadzie mielismy chlopaka na wyciagniecie reki.. Ludzie mowia, ze TO JEST WLASNIE KOSTARYKA  :) Pura Vida!

Jadac te 140 kilometrow autostopem, poznalismy fajnych ludzi, m.in Jose, ktory pozniej bardzo nam pomogl, uczyl nas za darmo surfowac. Opowiadal o kulturze surfowania i o swoich najwiekszych, zdobytych falach. Jest to tak barwna postac, ze nie sposob tego opisac slowami. Mielismy niebywale szczescie spotykajac go na naszej drodze.



Poznalam tez lokalnych chlopakow, ktorzy maja swoja szkolke surfingowa. Oprocz tego sprzedaja co sie da, od kokainy i marihuany, po uzywane stroje kapielowe  :) Dali mi deske za free, bym mogla surfowac caly dzien. Jednak niebieskie oczy czasem sie przydaja :)

Pomimo tej sytuacji z kradzieza rzeczy itp. wracam do Tamarindo w przyszlym tygodniu. Chce sama uczyc sie surfowac, wykorzystac znajomosci ktore juz mam. Zobaczymy co z tego bedzie  :) Ocean jest tak nieobliczaly i kazdy ma do niego respekt. Bede na siebie uwazac, bo z moim szczesciem moze byc roznie.

Na koncu chce podziekowac znajomym za wsparcie. Bez Was martwilabym sie jeszcze bardziej, po choc podrozowanie bez kasy to jest dopiero przygoda, wole miec choc kilka dolarow na wszelki wypadek. Do pracy pojde, jak bede wiedziala ze to jest cos, co chce robic. Albo miejsce, w ktorym chce zostac dluzej. W tej chwili to sie ciagle zmienia. Ludzie, przyjaciele. Serce poki co jest rozdarte a w glowie bejzel :)

Dziekuje, trzymajcie kciuki!
Ala



czwartek, 19 lutego 2015

To już prawie miesiąc!

Minął prawie miesiąc od mojego wyjazdu z Polski. Przez ten czas zdążyłam być już w 3 krajach, każdy przyniósł co innego. Uczę sie hiszpańskiego, uczę się żyć jak latynosi... Znalazłam fajny cytat doskonale opisujący ten czas :"Choć przeżyłem to wszystko, co przeżyłem, wcale nie żałuje tarapatów, w jakie popadałem, ponieważ to własnie one przywiodły mnie tam, dokąd zawsze pragnąłem dotrzeć".

Do Kostaryki przyleciałam w środę 11.02, spędzając noc na lotnisku pod schodami. Lot liniami Areo Mexico z Cancun, mieliśmy z dwoma przesiadkami w Monterrey i Mexico City, które przeraziło mnie swoją wielkością!

Do La Cruz dotarliśmy autobusem z San Jose, który jechał 6h. Tu już kończy sie asfalt i zaczyna droga do El Jobo w którym mieszkamy. Dzięki uprzejmości Matyldy, dziewczyny z Francji, która ma swój sklep z pamiątkami, możemy za grosze wynajmować pokój. Warunki są skromne, ale i tak nikt mnie nie odwiedzie od tego, by tu zostać przez jakiś czas.



 Aktualnie dni wygladają podobnie, a czas płynie bardzo wolno. Zaczynają się o 6.00 a "kończą" o 18, gdzie jest całkowicie ciemno i nie ma nikogo na ulicach. Spać chodzi się o 21-22. Na przeciwko jest kościół anglikański, gdzie 3-4 razy w tygodniu parafianie dają nieźle czadu! Śpiewom, a w zasadzie zawodzeniom nie ma końca. Codzień dziękuje Bogu za iPoda, którego zabrałam ze sobą :)

Jest tu niezwykle ciepło i wietrzenie, dlatego jest to raj dla kite surferów. Teraz zresztą nawet doświadczeni zawodnicy boją się pływać, bo wiatr jest naprawdę silny! Ot, taka oto zima z 35 stopniami w cieniu.



Cieszę się, że Kamil zabrał mnie do miejsca, w którym spędził ostatnie 3 miesiące. Jest tu zupełnie inaczej niż w Meksyku, z czego bardzo się cieszę! Wszyscy się znają, pozdrawiają, uśmiechają, pomagają. Dni upływają spokojnie, głownie na poznawaniu okolicy i ludzi, którzy są tu niezwykle przyjaźni. Żyją skromnie, ale dzielą się tym co mają. Nie masz garnka?! Nie ma sprawy, damy Ci swój. Tak samo jak cebule, pieprz czy rybę.

La Cruz jest oddalone jakieś 20km, jeżdżę tam sama autostopem, głownie po to, by ogarnąć internet i kupić najpotrzebniejsze rzeczy. W naszym wiejskim sklepie jest niezła przebitka na niektóre produkty. Poznaję przy tym zajebistych ludzi i wcalę się nie boje, choć jestem jedyną gringą w okolicy, która ma blond włosy i niebieskie oczy :) Ludzie są niezwykle mili i bezinteresowni. Zabierają cię na obiad, kupują ciastka i owoce! Nie sposób tego opisać słowami, poważnie..

Rodzina rybaków, która mieszka zaraz obok jest niezwykle liczna. To z nimi głownie spędzamy czas. Kobiety zazwyczaj zajmują sie domem i wychowywaniem dzieci, mężczyźni łowią ryby. Cieszyłam się, że jednego dnia mogłam płynąc z nimi i poznać ich ciężką pracę. Może nie przydałam sie zbytnio, ale mogłam ponurkować i poznać zatokę. Następnego dnia rano ojciec rodziny uparł się, bym płynęła z nimi o 4:30 zabrać sieci, które zarzucali dzień wcześniej. Na początku nie byłam zbyt zadowolona, bo umówiłam się z babcią na pieczenie chleba. Mężczyźni patrzyli na mnie dziwnie i z niedowierzaniem. Rano jednak, gdy zobaczyłam łodzie, które w blasku księżyca wypływają w morze, ogarnęło mnie wzruszenie i ogromna radość. Cieszyłam się, że mogłam to zobaczyć. A i pieczenie chleba mnie nie ominęło! Babcia robiła ich z tonę, więc roboty było dla każdego!





Nie kręci mnie jednak zabijanie i patroszenie ryb, jednak chętnie zjem je ze smakiem. Szczególnie teraz, gdy prawie nie jem mięsa, po tym, jak zatrulam sie nim na Kubie :)

Ogarnia mnie też niepokój związany z dużą ilością czasu wolnego. Jest to takie europejskie myślenie o potrzebie posiadania pracy, stabilizacji i innych pierdołach. Wiecie o czym mowię?

Przez 10 lat pracowałam na pełen etat, uczyłam się dziennie i brakowało mi godzin w dobie. Teraz spędzam czas na plażach, rybach, rozmowach z kobietami i zabawami z ich dzieciakami. Był jednak moment, w którym chciałam znaleźć pracę w hotelu oddalonym jakieś 7km od naszej chaty ( tak, w tym, w którym upiłam sie mohito i malibu za darmo, udając gościa hotelowego ).. Teraz, z perspektywy kilku dni wiem, że wolę żyć skromnie, jeść ryby które złowią moi przyjaciele z ryżem, który jest najtańszy i nie napinać się, a mieć czas dla siebie i spełniać swoje marzenia. Będę starała się żyć jak lokalsi i czekać, co przyniesie los.




Na rolkach nie mogę jeździć, bo nie ma tu asfaltu.. zresztą muszę ogarnąć sobie ochraniacze na wszystkie części ciała, by móc wrócić kiedyś cało. Bez tego może być krucho.

Póki co zajmę się nauką hiszpańskiego, bo generalnie w 70% nie kumam co do mnie mowią, ( a mowią szybko, z innym akcentem który znam z Europy), a w 30% coś kumam. Kali pić, Kali jeść i próbuje coś dukać. Chce sie nauczyć gotować i nurkować. I czekam, co pokaże czas.

Pozdrawiam serdecznie, do następnego!

niedziela, 8 lutego 2015

Kuba, czyli spełnienie marzeń.

Jakiś rok temu wpadłam na genialny pomysł wyjazdu na Kubę na longboardzie wraz z przyjaciółką. To nic, że nie miałyśmy doświadczenia, w poszukiwaniu sponsora wyjazdu, żadna z nas też nie potrafiła jeździć. Trochę nie dziwi mnie fakt, że nam sie nie udało :) Postanowiłam wziać sprawy w swoje ręce i zarobić sama na bilet do miejsca, o którym zawsze marzyłam :)

Pamietam, jak w grudniu siedząc na Camden i checkujac sie na fejsie w słynnej, kubańskiej knajpie postanowiłam, że jednak lece z Aleksem do Hawany. Długo o tym myślałam.. I wcale nie żałuje! Żałuje tylko tego, ze miałam 10 dni na zobaczenie tego niezwykłego miejsca.

Już na samym starcie okazało sie, że na Kubę nie da się wylecieć ot, tak! Trzeba było mieć ważne ubezpieczenie, którego nie mieliśmy.. Szybka akcja, kilka kliknięć w photoshopie i juz gotowe!

W kolejce do odprawy poznałam Jacka, przewodnika turystycznego mieszkającego na codzień w Playa del Carmen. Opowiedział mi trochę o Hawanie, do tego stopnia, że nie mogłam sie doczekać wyjścia z samolotu. Widziałam też ludzi, którzy wykorzystali jak mogli, możliwość przewiezienia 40 kg bagażu. Brali ze sobą papier toaletowy, klapy do muszli, rowery, pampersy, podpaski i rożne takie. W kraju, gdzie najbiedniejsi mają tylko 25 dolarów na miesiąc, wszystko może sie przydać .. Lot i wszystko przebiegło dość sprawnie, mimo wszystko baliśmy sie, ze coś moze nie pójść :)

Z lotniska szybko i sprawnie dostaliśmy sie pod miejsce, w którym mieliśmy zostać 10 dni. Ale że na spontanie poleciał z nami Kamil, musieliśmy sie rozdzielić by nie płacić miliona monet.



Na Kubie jest oficjalny zakaz nocowania poza hotelami u ludzi ( np. Couchsurfing). Dzięki takim serwisom można znaleźć kogoś, kto oprowadzi po mieście, albo pomoże znaleźć nocleg, ale na spanie za darmo nie ma szans.

Turysta ma więc do wyboru hotele (które z racji na cenę pomineliśmy) oraz domy, które otrzymały zgodę na wynajem pokoi turystom (casa particular). Każda casa particular musi spełniać określone przez rząd standardy (np. dostęp do lodówki, wentylator, zmieniana pościel, ręcznik, wieszak, papier toaletowy itp.), ale można trafić bardzo różnie.


My trafiliśmy na dziadka Polito, który za noc w pokoju z łazienką skroił nas 20 CUC, czyli około 20 baksów. Wydawał sie być miły, nie do końca mogliśmy go rozgryźć. Niby pomocny, ale pierwszej nocy "połknelismy" niejedną "żabę". W jednej z restauracji, do ktorej go zabraliśmy najpierw dali nam menu z mega wysokimi cenami, pózniej, gdy zobaczyli ze jesteśmy z Nim, podmienili je na 3 razy tańsze. Jak sie pózniej okazało, można było zjeść ulice dalej za dosłownie 2 złote. Zostaliśmy u Niego 4 noce, w międzyczasie zdążyli zabrać mi z rzekomo zamkniętego na klucz pokoju kartę Visa i trochę kasy.. 







Na Kubie są dwie waluty - peso kubańskie (peso cubano, moneda nacional) w skrócie CUP i peso wymienialne (peso convertible, dolar) w skrócie CUC. Szybko nauczyliśmy sie tych skrótów, bo są w powszechnym użyciu i bez ich znajomości trudno się połapać. Dobrze, że Kamil był ze mną, gdyż moja znajomość hiszpańskiego wydawała sie w miarę ok, jednak juz na starcie okazało sie, ze nic nie kumam! 



























Peso wymienialne jest walutą „lepszą”, za którą można kupić wszystko w „Pewexach” i miejscach stworzonych tylko dla turystów. Peso kubańskie jest walutą „prawdziwą”, w której zarabiają Kubańczycy i w której kupują zwyczajne produkty, płacą za jedzenie i transport. 

Wszystkie opinie, jakie można znaleźć w internecie, mówią że turyści nie mają lub nie mogą wymieniać peso wymienialnego na kubańskie, bo i tak tego nie będą mieli gdzie wydać. Dla nas było dokładnie odwrotnie. Pomijając noclegi, za które trzeba płacić w CUC, niemal za wszystko płaciliśmy w CUP. Faktem jest, że szukaliśmy np. restauracji, gdzie jadają Kubańczycy i gdy była możliwość płacenia w obu walutach, zawsze wybieraliśmy CUP. Ceny w CUC są zazwyczaj mocno zawyżone dla turystów, w CUP też się zdarza, ale jak się pokaże sprzedawcy, że zna się ceny to zazwyczaj uda się dokonać zakupu w cenie normalnej.

Kuba nie lubi dolarów, bo jak wiadomo Amerykanie są źli. Wymiana dolarów w kantorze jest obarczona podatkiem (ok 10%), tak więc lepiej wziąć na Kubę euro.

Bankomaty są, ale honorują tylko Vise, wiec wyobraźcie sobie moją minę, gdy okazało sie, ze nie mam tej wlasnie karty...

Drugiego dnia poznaliśmy Gilberta, który już do końca pobytu na Kubie był naszym Aniołem Stróżem. Muzyk, prosty człowiek, pomógł nam sie odnaleźć w tej pełnej starych samochodów i uliczek zapełnionych taksówkami, straganami i turystami stolicy. Opowiadał nam wiele o Kubie, tlumaczyl, dlaczego wszyscy na mnie cmokaja i ciamkaja w charakterystyczny sposób, czułam sie jak Miss World :) to przez te niebieskie oczy i blond czupryne ;)

Dzięki Niemu, mogliśmy nauczyć sie tańczyć rumbe kubańska i salse u wyjątkowego nauczyciela - Pepe, który gościł nas w swoim domu jak rodzinę. Wspólnie z Nimi uczestniczylismy w obrządkach ich wiary - Santeria, które sa połączeniem wierzeń afrykańskich z religią chrześcijańską. Ma ona swe korzenie w tradycji plemienia Yoruba (zwanych na Kubie – Lucumi) zamieszkującego region obecnej Nigerii, skąd wywodzili sie czarni niewolnicy ściągani na karaibskie plantacje.

Sa to rzeczy, o których nie przeczytasz w przewodnikach. A my mielismy możliwosc ich doświadczyć.

Czas na Kubie upywał za szybko, zwiedzanie Centro i Havana Vieji, a rum lal sie stumieniami :) spacery po Maleconie, takim troche gdynskim Bulwarze. Gdy myslicie o Kubie, pewnie wyobrazacie sobie grajacych i tanczacych ludzi na ulicach, jak z teledysków Buena Vista Social Club. No nie jest tak do konca. Może w miejscach turystycznych, do ktorych nie zachodzilismy prawie wcale. Raczej ludzie zmagaja sie z innymi problemami, takimi jak brak pracy czy pieniedzy na jedzenie.. Muzyka gra, ale raczej nie sa to wyobrazenia o ktorych pisze. Mlodzi ludzie sluchaja nowoczesnej muzy w stylu disco polo, a salsy na ulicach prawie nie ma :)

Poznalismy też małych rolkarzy, ktorzy bardzo pomogli mi odnaleźć się na ruchliwych ulicach miasta. Titito lat 10, zagial by niejednego wprawionego zawodowca. Marko, 12 letni grubasek nie odstawal od Niego wcale. Poznalismy tez Javiera, ktory zabrał nas na night skating po Hawanie.

Reasumujac.. Zakochałam sie w Kubie! W tych brudnych, pelnych spalin ulicach z samochodami typu Fiat 125p, Łada i Polonez. W ludziach, którzy pomimo swojej biedy sa ciepli, dziela sie i uśmiechają. W plażach, pogodzie i jedzeniu na ulicy. Ten brak internetu sprawił, ze można było rzeczywiscie odpoczac od tego calego zgielku. Faktem jest, ze telefony tez nie wszedzie działały, a za połączenia koszą krocie.. Z Aleksem umawialismy sie na listy, mijalismy sie w tych malych uliczkach. Czas zatrzymal sie w miejscu..

Niejeden raz łza zakrecila się w oku... Wszystko to sprawia, ze wróce tu koniecznie!  ❤️