piątek, 22 kwietnia 2016

Zona Cafétera.

Góry okazały się wspaniałe, nawet wspanialsze niż można by przypuszczać.




Pełne owoców i avocado drzewa, plantacje kawowe, ciągnęły się od Medellin aż po Manizales. Tzw: "trójkąt kawowy" to must have w Kolumbii.

Hostel był wspaniały z widokiem na góry i plantacje. Gospodarze są wegetarianami, ze wspaniałymi psami i kotem. Ten wieczór był szczególnie niezapomniany, razem z Teresą i Florianem z Niemiec, mogliśmy podziwiać spadające gwiazdy. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś piękniejszego!



Dni upływały powoli, trekking po plantacji, kąpiele w wodospadzie a pozniej gorące źródła w Manizales, pomagały mi w chorobie. Zwiedzając okolice poznałam Kolumbijczyka, który przez rok mieszkał w Białymstoku i uczył hiszpańskiego!
Następnego dnia pojechałam do szpitala, bo już całkowicie przestałam mówić. Okazało się ze to dość ciężki przypadek grypy, a ciągłe zmiany miejsca i temperatury nie pomagały. Ciężko było po hiszpańsku opisać wszystkie objawy, bo byłam przekonana ze ktoś mówi po angielsku :)

Salento przywitało nas deszczem i autobusem pełnych Amerykanów. Z minuty na minutę było jednak coraz lepiej. Miasteczko okazało się wpaniałe, bardzo popularne zarówno wśród lokalesów, którzy po zmroku zapełnili ulice, pijąc rum i piwo, oraz tańcząc bachatę i cumbię.






Obowiązkowym miejscem wartym uwagi jest wizyta na plantacji kawy. Plantacja Ocasa polozona okolo 25 minut od Salento to miejsce niezwykle. Mozna wybrac sie w podróż od krzewu, po kubek kawy. Nauczyłam się wiele ( po hiszpansku) i mam nadzieje, ze będę mogła się podzielić z Wami swoimi doświadczeniami przy espresso :)

Kolumbia jest trzecim co do wielkosci krajem uprawiajacym kawe. ( na 1 miejscu jest Brazylia, Wietnam a na 4 Indonezja ). Kawa, która rośnie w Kolumbii to 100% arabica. Najpopularniejszą odmianą jest tzw. Colombiana, ktora rosnie na wysokosci okolo 1600-1900 metrow. Nie jest tak wysoka jak inne odmiany arabica, ponieważ Kolumbijczycy są dość niscy i jest to dla nich ułatwienie przy zbiorach. Krzewy kawowca rosną 18 miesięcy osiągając wysokość 1.30-1.40 ( ta odmiana). Owoce przypominają wiśnie, a czas zbiorów to marzec - maj i wrzesień-październik. Jest to ciężka praca, której miałam okazję doświadczyć. Na plantacjach głównie pracują kobiety, bo jak się powszechnie uważa, są dokładniejsze przy zbiorach i wybierają tylko najlepsze owoce.

Większość kawy transportowana jest do Europy lub USA, stad tez ciężko trafić na dobrą kawę w Kolumbii. Zwykle kawa tzw 2. kategorii zostaje dla localesów. Są jednak dwie sieci, takie jak Juan Valdez i Quindio, gdzie serwują przepyszne americano. Polecam! :)Wieczorem wybrałam się do lokalnego baru wraz z Simonem, Catariną z Guatemali i Agrisem z Łotwy do lokalnego pubu, by pograć w Tejo.








Ta szalona gra, polegająca na rzucaniu ciężarkiem do celu jest narodowym sportem w Kolumbii. Wiele emocji i rumu, oraz tańców do rana!

Nie był to do końca wesoły dzień. W Ekwadorze zginęło ponad 300 osób w trzęsieniu ziemii. My też to czuliśmy, cały hostel się bujał. Na szczęście nic nikomu się nie stało, ale to kolejne potwierdzenie tego, że trzeba zyć!!! A nie przeżyć z poczuciem, ze się zmarnowało czas..

Kolejny dzień upłynął pod znakiem trekkingu do Valle del Cocora, czyli malowniczo położonej doliny z olbrzymymi palmami! Widok zapierający dech w piersiach, nawet w 5% nie do odzwierciedlenia przez mój aparat. Malownicze wodospady, górskie potoki, kolibry. Prawie 20 km marszu i 3200 zdobyte!






Armenia, czyli największe miasto :"trójkąta kawowego" zaskoczyła nas ładną pogodą, wspaniałym parkiem w centrum miasta, gdzie widzieliśmy więcej dzikich zwierząt ( małp, kapibar, ptaków i żółwi) niż przez cały miesiąc podróży.

Ludzie jak wszędzie, niezwykle przyjaźni i pomocni. Kolejny etap podróży to Cali, jako światowej stolicy salsy.

piątek, 15 kwietnia 2016

Medellin y Guatape.

Do Medellin dojechaliśmy po 15 h jazdy autobusem z Mompox. Klimatyzacja wcale nie pomagała w chorobie :(


O 4 nad ranem miasto juz budziło się do życia. Tłumy!!! ludzi w metrze, niczym w godzinach szczytu w Warszawie. Było na tyle tłoczno, że nie zdążyłam wyskoczyć na swojej stacji, drzwi zamknęły mi się przed nosem. Strasznie mnie to rozbawiło, bo musiałam wracać z kolejnej stacji metra i szukać swoich znajomych.

Hostel który znaleźliśmy był idealny. Rozmowy do rana, wymiana doświadczeń z podróży. Liczba Polaków w okolicy - zero.

Medellin, czyli drugie co do wielkości miasto Kolumbii, jeszcze 20 lat temu było najniebezpieczniejszym miastem na świecie. Średnio 1500 zabójstw rocznie, kartele narkotykowe, walki gangów i prostytucja były na porządku dziennym.

Po 2002 roku, kiedy Stany Zjednoczone wprowadziły plan naprawczy dla Kolumbii i wpompowali ogromne pieniądze w poprawę ich życia, można zauważyć różnice w wyglądzie miasta.



Medellin zasługuje na uwagę. Jest to miejsce niezwykłe, które na każdym rogu pamięta o strzelaninach i dyktaturze za czasów Pablo Escobara. Ludzie go nienawidzą i wcale się nie dziwię. Strach który towarzyszył mieszkańcom to coś, czego żaden z nas nie doświadczył. To moi rówieśnicy, którzy zamiast wracać ze szkoły spokojnym spacerkiem, biegli prosto do domu, bojąc się o życie. Tłumaczą, że potrafią rozróżnić strzały od fajerwerków. To bardzo ujmuje i chwyta za serce. Wszędzie namalowane są ptaki, symbolizujące wolność i nadzieje.

Medellin zwiedziłam ze wspaniałym przewodnikiem, który wielokrotnie doprowadzał mnie do łez. Ludzie, którzy mi się przyglądali, nie byli przestępcami, nie byli groźni. Byli lekko zdziwieni, że ktoś chce odwiedzić ich miasto. Nie są przyzwyczajeni do widoku "gringo". Jednak cieszą się, uśmiechają, częstuja owocami i lemoniadą. Są dumni ze swojego państwa, które tyle wycierpialo. Mówią, że Medellin jest najpiękniejszy na świecie :) Bo jest!

Camilo opowiadał jak kilka lat temu Kolumbia zremisowała 1:1 z Niemcami w piłkę nożną. Na ulicach była taka fiesta, jakby conajmniej wygrali Mundial! Kolumbijczycy potrafią cieszyć się z każdego dnia.

W centrum, na każdym rogu chińskie buty i czapki, kasety z ostrym porno przed kościołem. Niezły szok kulturowy! Jeszcze 10 lat temu do Kolumbii przyjeżdżało 15 000 turystow rocznie. W ubieglym roku bylo juz ponad milion. Prostytucji i narkomanii nie da się usunąć z dnia na dzień. Jednak widać, że wszystko jest na dobrej drodze.

Pomimo ogromnej biedy, która otacza mnie dookoła, ludzie są wspaniali i życzliwi. Zapraszają Cię do swojego domu, jak Patricia którą poznaliśmy jadąc metro cable.

Właśnie z metra, mieszkańcy Medellin są najbardziej dumni. A przejażdżka nad miastem to jedno z najlepszych momentów mojej podróży.

Comuna 13, czyli jedna z najbardziej niebezpiecznych dzielnic miasta z najdłuższymi na świecie ruchomymi schodami, chwyta za serce i wyciska łzy.
Dzieciaki, które z nudów i braku możliwości, trafiają na ulice, zażywają narkotyki i zajmują się prostytucja, nie mają łatwego startu.







Obecnie nad ich sytuacja pracują specjalne instytucje, pomagające im w edukacji i wychowaniu.



Pełne street artu ulice na zawsze zostaną w mojej pamięci.

Tu się rozdzieliliśmy, Anna wróciła do Francji a ja z Simonem jadę dalej.





Kolejnym krokiem naszej podróży było Guatape, słynne z olbrzymiej skały na którą można się wdrapać po 700 schodach na 2150 metrów.

Dojechaliśmy tam po południu, jeszcze oglądając w hostelu mecz Realu z Hiszpanami z Madrytu. Całe miasto zresztą oglądało piłkę :) nawet autobus odjechał później,  by kierowca mógł zobaczyć wszystkie bramki! 2h czikenbusem za 4 dolary i jesteśmy w kolejnym, lekko szalonym hostelu nad jeziorem.




Wspinaczka na szczyt była lekkim wyzwaniem w trakcie choroby, ale dałam rade! Warto było!

Kolejny deszczowy dzień spędziliśmy na wycieczce motorem po okolicznych miejscowościach, gdzie widok na góry, doliny i wodospady zapierał dech w piersiach.

Dziś już jestem w drodze do tzw: "trójkąta kawowego". Jadę na plantacje, na której chce zostać kilka dni i nauczyć się wszystkiego o kawie!

Alinazolsztyna

czwartek, 14 kwietnia 2016

Mompox

O tym, że pojedziemy do Mompox, zdecydowaliśmy rano, w dzień wyjazdu. W Tolu złapalismy czikenbusa ( mały, kolorowy autobus charakterystyczny dla Ameryki Łacińskiej ) do Sincelejo. Później taksówka za 10 dolarów zawiozla nas w 40 stopniowym upale 100 km do Magangue. Nauczyliśmy się targowania i czasem taniej jest złapać taxi, niż jechać busem.







Z Manague wzięliśmy tzw:"chalupe" przez rzekę Rio Magdalena ( najdłuższą rzekę w Kolumbii, około 1540 km ) do Bodegi, by w końcu, kolejną taksówką "colectivo" dostać się do Mompox.


Miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, którego początki sięgają 1540 roku jest przepiękne. Koscioły w stylu kolonialnym, zabytkowe domy. Upał.




Znaleźliśmy nocleg w Casa de Viajeros, z pokojem z klimatyzacją, w którym tak naprawdę przeleżałam w łóżku 2 dni. Nie pamiętam abym kiedykolwiek była taka chora.. klimatyzacja, wiatr, piwo, ciepła i zimna woda, emocje "lekko" mnie rozłożyły na łopatki. 

Lekkie spacery po mieście i nightlife to jedyne, na co mogłam sobie pozwolić. 

Niezmiennie Kolumbia jest przewspaniała, warta każdej złotówki!! 

czwartek, 7 kwietnia 2016

Isla Mocura

Do Tolu dojechaliśmy autobusem z klimatyzacją i WiFi. Nie było tak źle, zważając na lekkiego kaca który nam doskwierał. 10 dolarów i 3h. Ten wakacyjny kurort dla kolumbijczyków w porównaniu z zatłoczoną, turystyczną Kartageną był jak spełnienie naszych marzeń.

Wspaniała atmosfera, muzyka na ulicach, "bicitaxi" - rowerowe taksowki oswietlone lampkami z muzyką.

Villa Babilla, to miejsce w którym zatrzymaliśmy się na 3 noce. Pięknie położony hotelik, z noclegiem za grosze i widokiem na morze, prowadzony przez Niemca mieszkającego w Kolumbii od 15 lat. Jego żona miała koleżankę z Polski, wiec przywitała mnie : "Kochanie, jak się masz?". To jedyne zdanie jakie potrafiła powiedzieć, ale mimo wszystko bardzo mnie to urzekło i wzruszyło.










Spacerując uliczkami miasta chwile po zmroku ani na moment nie czułam się zagrożona. Wręcz przeciwnie, wszyscy mnie pozdrawiali i uśmiechali się.

Przed jednym z domów siedziała para, zasłuchana w klasycznej muzyce z Kolumbii. Zaprosili mnie do środka, poczestowali rumem i rybą. Doskonale znali historię Polski i cieszyli się, że mają takiego gościa jak ja. Razem słuchaliśmy muzyki Chopina i sączyliśmy trunki. Następnego dnia Raul i Rosmura zaprosili nas na obiad i rum, wspólnie spędziliśmy kolejne popołudnie.

Następnego dnia wybraliśmy się łodzią w podróż na kilka wysepek archipelagu San Bernardo, oddalonych o około 1,5h drogi. Isla Mocura na której spędziliśmy kilka godzin, okazała się tak wspaniała, że postanowiliśmy spędzić tu kilka dni.

Jak większość miejsc na Karaibach, ta malutka wyspa z jednym hotelem ( prawie pustym ), jednym hostelem i wioseczką na 200 mieszkańców, pełna była muzyki, ryb i marihuany. Wieczorne nurkowanie w planktonie jest nie do opisania..



Zdecydowaliśmy się na szukanie noclegu wśród lokalesów i udało się znaleźć pokój na poddaszu za jedyne 5 dolarów za noc. Od razu wskoczyłyśmy w bikini i poszłyśmy na zwiedzanie bezludnych plaż, z białym piaskiem, niczym z pocztówek. Miałyśmy nieźle szczeście, bo na plaży której byłyśmy dzień wcześniej zdążył się wypadek. Zerwało dach z wieży i aż strach pomyśleć , co by było gdyby stało się to w trakcie naszego plażowania...

Turystów można było policzyć na palcach jednej ręki. Raj na ziemi,  pełen ryb, krewetek, kokosów. Wieczorem popłyneliśmy zobaczyć świecący plankton i ponurkować, oraz wypić piwko na jednej z najbardziej zaludnionej wyspie na świecie.

Santa Cruz del Islote to zaledwie 3 ary powierzchni i ponad 1200 mieszkańców w tym ponad 200 dzieciaków uczęszczających do szkoły, mieszczącej się na wyspie. Pełno muzyki, dzieciaków grających w piłkę. Kobiet oglądających seriale i mężczyzn grających w karty i domino.