czwartek, 7 kwietnia 2016

Isla Mocura

Do Tolu dojechaliśmy autobusem z klimatyzacją i WiFi. Nie było tak źle, zważając na lekkiego kaca który nam doskwierał. 10 dolarów i 3h. Ten wakacyjny kurort dla kolumbijczyków w porównaniu z zatłoczoną, turystyczną Kartageną był jak spełnienie naszych marzeń.

Wspaniała atmosfera, muzyka na ulicach, "bicitaxi" - rowerowe taksowki oswietlone lampkami z muzyką.

Villa Babilla, to miejsce w którym zatrzymaliśmy się na 3 noce. Pięknie położony hotelik, z noclegiem za grosze i widokiem na morze, prowadzony przez Niemca mieszkającego w Kolumbii od 15 lat. Jego żona miała koleżankę z Polski, wiec przywitała mnie : "Kochanie, jak się masz?". To jedyne zdanie jakie potrafiła powiedzieć, ale mimo wszystko bardzo mnie to urzekło i wzruszyło.










Spacerując uliczkami miasta chwile po zmroku ani na moment nie czułam się zagrożona. Wręcz przeciwnie, wszyscy mnie pozdrawiali i uśmiechali się.

Przed jednym z domów siedziała para, zasłuchana w klasycznej muzyce z Kolumbii. Zaprosili mnie do środka, poczestowali rumem i rybą. Doskonale znali historię Polski i cieszyli się, że mają takiego gościa jak ja. Razem słuchaliśmy muzyki Chopina i sączyliśmy trunki. Następnego dnia Raul i Rosmura zaprosili nas na obiad i rum, wspólnie spędziliśmy kolejne popołudnie.

Następnego dnia wybraliśmy się łodzią w podróż na kilka wysepek archipelagu San Bernardo, oddalonych o około 1,5h drogi. Isla Mocura na której spędziliśmy kilka godzin, okazała się tak wspaniała, że postanowiliśmy spędzić tu kilka dni.

Jak większość miejsc na Karaibach, ta malutka wyspa z jednym hotelem ( prawie pustym ), jednym hostelem i wioseczką na 200 mieszkańców, pełna była muzyki, ryb i marihuany. Wieczorne nurkowanie w planktonie jest nie do opisania..



Zdecydowaliśmy się na szukanie noclegu wśród lokalesów i udało się znaleźć pokój na poddaszu za jedyne 5 dolarów za noc. Od razu wskoczyłyśmy w bikini i poszłyśmy na zwiedzanie bezludnych plaż, z białym piaskiem, niczym z pocztówek. Miałyśmy nieźle szczeście, bo na plaży której byłyśmy dzień wcześniej zdążył się wypadek. Zerwało dach z wieży i aż strach pomyśleć , co by było gdyby stało się to w trakcie naszego plażowania...

Turystów można było policzyć na palcach jednej ręki. Raj na ziemi,  pełen ryb, krewetek, kokosów. Wieczorem popłyneliśmy zobaczyć świecący plankton i ponurkować, oraz wypić piwko na jednej z najbardziej zaludnionej wyspie na świecie.

Santa Cruz del Islote to zaledwie 3 ary powierzchni i ponad 1200 mieszkańców w tym ponad 200 dzieciaków uczęszczających do szkoły, mieszczącej się na wyspie. Pełno muzyki, dzieciaków grających w piłkę. Kobiet oglądających seriale i mężczyzn grających w karty i domino.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz